017 - W poszukiwaniu mieszkania..


Zaczęło się dość normalnie. Jakiś człowiek rzucił że GDZIEŚ TAM można mieszkać za free,
jakkolwiek nie zabrzmiało to naiwnie, bo nic nie ma za darmo już potem nie pojmuje jakim
cudem znaleźliśmy się wewnątrz.
Stęchlizna obskurne ściany, szaro buro i życie się wieszało pod sufitem.
Dupy nie urywa, chuja nie buja. Chodziłam i
myślałam o kolorowości i jakim cudem kupiłam te trzy paskudne pomarańczowe wdzianka,
przecież nienawidzę pomarańczowego, ale wtedy one były czymś co trzymało mnie przy życiu.
Zastanawiałam się czy klimat
tego miejsca naturalnie nie barwi wszystkiego co się tam znajduje na szarość, to była moja obawa.
Jeszcze moment i zawisnę. Trudno było się przeciskać przez wąskie dziewicze korytarze.
Ocierając się o ściany
ciągle sprawdzałam czy moje przepiękne pomarańczowe bolerko nie zmieniło barwy.
Labirynt. Pełno wielkich wrót. Mieszkania wybitnie patologiczne. Chyba już tu byłam.
W tym jednym mieszkał WYLUZOWANY CZŁOWIEK,
Nie lubił słowa ĆPUN. Ostatecznie WYLUZOWANY BEZ PERSPEKTYW. Chodź śmiem wątpić że cokolwiek go ruszało.
Zawsze były tam tłumy bo miał dużo prochu. Podobno kiedyś był artystą, malował pędzlem.
Wisiały tam wielkie, mięsiste, zasłony, Od podłogi do... nie wiadomo gdzie się zaczynał sufit.
Trudno powiedzieć nawet czy za zasłonami były okna.
Zostawił po sobie Sztalugę i Gramofon, czyli pewnie umarł i jego dusza wisi pod tym sufitem. Mrok.
Pewnie dlatego nie było widać sufitów,
żeby Nogi tych co tu umarli nie stukały po głowach tych NOWYCH.
Nie powiedziałam tego głośno, choć w tym miejscu chyba słychać każda myśl. Tak czułam.
Ciągle coś słyszałam i bum bum basy. Tam ciągle pachniało czymś na wzór suszu z petem.



Znowu korytarze. Rozszerzają się. Jest luźniej i jakby jaśniej. Każde mieszkanie pachniało inaczej.
Nikt w nich nie mieszkał.
Szukaliśmy najlepszego i w dość małym procencie NOROWATEGO. Chodziliśmy bez końca.
W niektórych były łazienki, nawet po dwie w żadnym zaś kuchni.
Drzwi jakby wyrastały, rosły jak.. grzyby, po deszczu, ale w końcu wilgoć tam wybitna.
Robiło się ich coraz więcej już nie wiadomo
było które otwierać i czy mieszkanie się kończy czy zaczyna następne.
Ciekawe po co na naszych plecach wyrosły te wielkie turystyczne plecaki. Ej idziemy na biwak ?!
Rozmawialiśmy myślami i wyjebanymi oczami. Nikt nie otwierał ust. Chyba nic nie znajdziemy.
Nie wiemy jak wrócić.To pierdolona pułapka .

Podejrzane czerwone Drzwi. Większe od reszty. Ja pierdole to pokój świąteczny. Olbrzymia czerwona szafa.
Amerykańskie pałki, zielone dywany i skrzat z dzwoneczkami na bucikach. tup tup .
Aaa za głośno ! Zapach iglaka i landrynek. ZŁE POŁĄCZENIE. Wszyscy zareagowali tak samo. Szarym bełtem.

ooo..Dobra krasnalu gdzie moje życiodajne bolerko. Już go nie potrzebujesz. Zjadłem je. Pierdolony świr.
Jemu kolory dawały życie, nam przetrwanie żeby tu dojść. Zeżryj sobie dywan pojebie.
Śmiał się jak Grinch i palił blanta. Jego zielona skóra robiła się oczojebna,
rażąca, potem już tylko jasna dziura, aż zamienił się w zieloną chmurę
którą później blant zassał jak odkurzacz..
Mmm mniam. O nie, nie będę palił krasnala! W końcu otworzyłeś usta.
W tym pokoju było inaczej, od kolorów ciągle rzygaliśmy szarym betonem.
Nie mogliśmy tego robić. Kolory dawały nam przetrwanie.
Wyjrzenie za okno pokazało jak mało jeszcze widzieliśmy.
TO nie jest wielki dom, ani pałac. Ten budynek zajmował cały świat, wlókł się za horyzont.
A wejściem do niego był olbrzymi  kartonik z Hofmannem na czele... Rum..polewaj.. CO

Popularne posty